poniedziałek, 6 grudnia 2010

don't forget the streets, don't forget the struggle..

Kiedy wychodzisz z pracy zauważasz, że w piątek już od około 17 nakręca się spirala, która hamuje dopiero w poniedziałek rano - tak to wygląda w branży. Ci w szykownych gajerkach, złotówy, prostytutki, dealerzy, dj'e, alfonsi i cała reszta, która korzysta nawzajem ze swoich usług.. Wypełzają na ulice, schodzą się do klubów, wynajmują pokoje hotelowe - chcą zeżreć wisienkę z czubka tortu. Jedni pojawiają się tu żeby zarobić, inni żeby wydać swój ciężko lub mnie zarobiony bilon...

Wtedy miasto przypomina mi kopiec mrówek, gdyby spojrzeć na to z góry.

Ty gnijesz przed telewizorem popijając browar i myślisz, że taki świat i przedstawianie rzeczywistości to tylko wymysł amerykańskiej kinematografii, że to się nie dzieje naprawdę. W tym samym czasie w Warszawie prężnie działa biznes, który wyciąga z ciepłych mieszkanek tysiące ludzi. Lgną jak muchy do lepu, przeświadczone faktem, że taki live style jest dzisiaj modny a za modą się przecież podąża.

Któraś z tych studentek daje dupy za hajs, heleniarz właśnie wali złoty strzał, bezdomny na centralnym zsuwa się z ławki upojony do nieprzytomności jakimś najtańszym mózgojebem. 350 metrów dalej w ekskluzywnym klubie, trzy kobiety są polewane szampanem z butelki za 750$, a nadziany dyrektor wciąga z ich cycków czystej jakości koke...

Ten los.. Los to nie żarty, los bywa twardy...
Raz jest zielone a raz czerwony światło...
Los jest bezwzględny... Gra odkrytą kartą

Jestem częścią tego procederu, ulica daje mi zdecydowanie więcej niż moja biurowa odskocznia. I widząc te same mordy co tydzień, którym zależy tylko na szybkim sięgnięciu parteru, wyruchaniu jakiejś świni i zapchanie dziur w nosie proszkiem, coraz częściej robi mi się niedobrze...

Ale nikt nie powiedział, że siedzę w tym dla przyjemności...

1 komentarze:

wiśnia w czekoladzie pisze...

Pisz, pisz... Rzadko trafia się na coś ciekawego do poczytania.