piątek, 3 grudnia 2010

the way you live.

 MON:0244PM

Siedzę, stukam w klawisze, czytam jakieś bzdury w międzyczasie. Dość duże biuro, open space. Korporacja. Branża IT. Codziennie te same mordy, rutyna, wyścig szczurów - niewiele sympatii i głębszego sensu w pracy, która nie przynosi zbyt wiele, oprócz pozorów. Pieniądze średnie, zadowolenia brak. Słuchawki dudnią mi w uszach, odcinam się często od odgłosów z zewnątrz, mogę się skupić i robić swoje. Czasem się śmieje sam z siebie, że jak wychodzę to powinienem karte podbić, nic nie mówiąc, jak górnik w kopalni, który wyjeżdża na powierzchnie. Tak właśnie, wychodząc zmienia się u mnie właściwie wszystko, bo zjeżdżając windą na parter, mam już w głowie zupełnie co innego...

Biorąc pod uwagę to jak mało moi współtowarzysze niedoli w biurze, wiedzą o mojej alternatywnej rzeczywistości, zastanawiam się ile ja wiem o nich. Może któraś z tych menagerek daje dupy na lewo i prawo, lubi się oderwać od stereotypu typowej biurwy. Z drugiej strony na codzień wali te nadgodziny tylko po to żeby podlizać szefowej wyższego szczebla, później wraca do domu i ucisza dzieci, które drą niemiłosiernie mordę. Ma chujowego męża i nie jest zadowolona ze swojego życia. Wiekszość tutaj widze w odcieniach szarości. Wyobrażam sobie czasami, co Ci ludzie robią po pracy, jak wygląda ich typowy dzień. Wygląda zdecydowanie inaczej niż mój, tego jestem pewien. Ale nie wszystkich swoją miarą prawda?

Ta praca to chyba taka psychologiczna przykrywka, sam nie wiem po co tu siedzę - przecież moje inne 'zajęcia' przynoszą mi o wiele więcej 'przyjemności' i pieniędzy. Ani specjalnie się tu nie poświęcam, a wciąż mnie tu trzymają i płacą, dają bonusy, premie, organizują imprezy integracyjne (od których swoją drogą przechodzą mnie dreszcze i rzygać się chce na samą myśl). Przodownikiem pracy to raczej nie jestem. Przynajmniej nie w tej branży.

Jest też druga strona medalu. Jestem trybikiem w maszynie, nie wyróżniam się z tłumu, płacę podatki, jeżdże codziennie metrem w to samo miejsce, nie rzucam się w oczy. Z prawnego punktu widzenia, nie ma się do czego przyczepić. Co miesiąc przelew, wpływy na konto, wydatki normalnego, szarego mieszkańca warszawy. Tego chce większość, być kolejnym ogniwem w łańcuchu.

Kiedy wróciłem do Polski po 4 latach spędzonych w US uznałem, że nie dam się doić jak jakiś nieudacznik tylko dlatego, że cała reszta się daje. Zanoszą w zębach tę jałmużne i wypruwaja flaki, żeby wykarmić armie nierobów, ćpunów, chorych, biednych i rządzących. Socjal to zło.

Znalazłem swój własny sposób, żeby trochę ukolorowić rzeczywistość...



0 komentarze: